Jest jednak inaczej. Pani minister, deklarując się jako katoliczka twierdzi bowiem:
"aborcja, która zgodnie z prawem się odbywa, zgodnie z prawem, które obowiązuje od 15 lat, nie jest niczym złym"
czyli gdyby prawo (a raczej lewo) zezwalało na aborcję w 8 miesiącu, dla Pani Kopacz nie stanowiłoby to problemu. Dura lex...
Co więcej Pani Kopacz twierdzi:
"No, albo to prawo jest, albo tego prawa nie ma. Jeśli ono jest, to starajmy się go przestrzegać, a jeśli staramy się go przestrzegać, no to nie możemy spotykać się z naganą i karą"
Czyli przepisy prawa (czy lewa) stoją dla Pani Kopacz wyżej niż jej wiara i zasady z niej wynikające. Gdyby była lekarzem ginekologiem, mogłaby się tłumaczyć dokładnie tak samo. Ale co jej mogą dać takie tłumaczenia wobec klątwy latae sententiae ?
Śmieszą tłumaczenia ateuszów, którzy argumentują, że prawo to prawo i Pani Kopacz powinna przestrzegać je przed swoimi poglądami. Otóż mieliby rację, gdyby przykładowo ktoś chciał karać za zdradę małżeńską. Wtedy taki argument byłby na miejscu. Jednak w przypadku aborcji chodzi o życie niewinnego człowieka. Nie ma tu mowy o zasadzie volenti non fit iniuria. Jest to morderstwo.
Początkowo wahałem się czy wysłać list do Jego Ekscelencji biskupa Zimowskiego. Jednak po powyższej wypowiedzi Pani Kopacz moje wątpliwości się rozwiały. Ta Pani nie ma zbyt wiele wspólnego z Kościołem. Mam nadzieję, że się to zmieni i zrozumie swój błąd.