Kisiel był jednym z nielicznych, którzy w PRL nie ulegli ideologii socjalistycznej. Odrzucał ją i ośmieszał, lecz miewał też często wypowiedzi o proroczym charakterze.
Właśnie natknąłem się na taki fragment w jego "Dziennikach". Pod datą 31 stycznia 1970 roku napisał:
"A propos jeszcze marksistów rewizjonistów, to denerwują mnie oni jak diabli (zawsze zresztą denerwował mnie Kołakowski niezdolnością do rozstania się z ulubionymi mitami). "Wolna Europa" nadała sądowe przemówienie młodego Michnika, bardzo się tym nasładzając. Bohater nasz cacka się ogromnie ze swoim ciągle podkreślanym marksizmem i "socjalizmem", dużo też mówi o Kuroniu i Modzelewskim, drobiazgowo analizując swoje z nimi różnice. Przypomina mi to rabiniczne dyskusje między Plechanowem a Leninem - znów jakieś marksistowskie szakale przygotowują się aby nami rządzić. Jest nawet anegdotka. Kto za dziesięć lat przyjmować będzie w Warszawie 1-majową defiladę? Towarzysze Kuroń, Modzelewski i Cyrankiewicz! Nie żal mi tych maniaków, wszystkich dyskutujących o "dyktaturze ploretariatu" do ciupy i kwita!. He, he."
Niewiele się pomylił. Władzę przejęli nie za lat 10, a za 20. Kuroń został ministrem pracy (jak na socjalistę przystało), Modzelewski senatorem, a Michnik redaktorem największego opiniotwórczego dziennika.